Gdy był ośmiolatkiem, kuzyn zaraził go pasją do muzyki rockowej - wtedy zapragnął być jak Peter Criss z grupy Kiss. Jako nastolatek biegał po klubach w Los Angeles, by dowiedzieć się o muzyce i koncertach jak najwięcej. W wieku lat szesnastu pojechał w trasę ze Slayerem, w czasie której pomagał Dave'owi Lombardo i podpowiadał mu, jak uzyskać jeszcze potężniejsze brzmienie. Następnie, po rekomendacji Kerry'ego Kinga dołączył do Dark Angel, a później współpracował z wieloma niezwykłymi zespołami, m.in. z Death, Testament, Opeth czy Fear Factory.
Gene Hoglan - wielki fan muzyki, legendarny muzyk, genialny perkusista, który na bębnach nauczył się grać sam, ze słuchu. Wiecznie zapracowany, ciągle w podróży - w czasie swojej wieloletniej kariery poznał wielu inspirujących ludzi, rozwijał swoje wyjątkowe umiejętności i wypracował własny, niepodrabialny styl gry. Postanowił też wraz z przyjaciółmi po latach wskrzesić Dark Angel - grupę kultową, bez której thrash metal nie byłby taki sam.
Miałam ogromny zaszczyt porozmawiać z artystą, w międzytrasowej przerwie, tuż przed rozpoczęciem kolejnej podróży do Europy, w ramach której legendarna grupa zawita na dwa koncerty do Polski i wystąpi na początku sierpnia w Warszawie i we Wrocławiu. Było to spotkanie pełne wspomnień, refleksji i cennej wiedzy.
![]() | |
Gene Hoglan podczas Mystic Festival 2023, fot. A.Wojcińska |
Między Uchem A Mózgiem: Witaj, to dla mnie zaszczyt móc z Tobą porozmawiać. Jak mija Ci dzień?
Gene Hoglan: Dzięki, bardzo mi miło. Tu, w południowej Kalifornii jest pięknie, ciepło. Jestem w studiu i powoli przygotowuję się do nadchodzących koncertów. Wróciliśmy z trasy kilka dni temu i wróciłem od razu do studia, by nie wypaść z rytmu. Codziennie działam!
MUAM: Jesteś bardzo zajęty...
Gene: Zdecydowanie, zawsze jest do robić...
MUAM: Nic dziwnego, skoro zbliża się premiera nowego materiału Dark Angel. Od Waszej poprzedniej płyty minęły ponad trzy dekady. Co Was powstrzymywało tak długo?
Gene: Tak, minęły 34 lata. Stworzyliśmy naprawdę potężny materiał - uwielbiam właściwie każdy aspekt tego albumu - kompozycje, teksty, wokale, produkcję, oprawę graficzną, sposób, w jaki go zagraliśmy - to wszystko niesamowicie mnie ekscytuje i nie mogę doczekać się, kiedy w końcu całość ujrzy światło dzienne. Od mniej więcej dekady ogłaszam światu, że mamy nowy album. Wspomniałem o tym chyba w każdym wywiadzie, którego udzieliłem na przestrzeni ostatnich lat. Powinienem się zamknąć i nic nie mówić i najpierw po prostu sfinalizować cały proces, ale tak już jest, że czasem po prostu mówię coś i dobrze tego nie przemyślę i testuję w ten sposób cierpliwość odbiorcy. Na chwilę obecną jestem już niemal pewien, że album jest w finałowej fazie, tuż przed testowymi wytłoczeniami, nie znamy jeszcze daty wydania, ale ukaże się przed końcem 2025 roku. Doceniam cierpliwość fanów. To będzie naprawdę dobry album, czuję to i mam nadzieję, że sprawi radość naszym fanom.
MUAM: Myślę, że to dobry czas na wydanie, bo w tym roku mija 40 lat od debiutu Dark Angel i Waszego mocnego startu.
Gene: Trzydzieści lat temu, gdy Jim Durkin jeszcze był z nami (gitarzysta zmarł w 2023 roku - przyp.red.) opowiedział mi jak Dark Angel powstał. To był 1981/82 rok, ten sam czas, w którym powstała Metallica. Co więcej, oba zespoły zostały powołane do życia w tej samej szkole średniej. Pokazał mi taką pamiątkową książkę ze zdjęciami uczniów, którzy uczęszczali wtedy do szkoły. Był wśród nich James Hetfield i pierwszy basista Metalliki, Ron McGovney - byli na ostatnim roku. Był też Jim oraz Rob Yahn, który początkowo grał na basie i śpiewał w Dark Angel - chłopaki byli w młodszej klasie, byli juniorami. Czyli to już właściwie 45 lat...
MUAM: To absolutnie niesamowite! A jak to się stało, że grasz na perkusji? Czytałam, że jesteś samoukiem i że zacząłeś poważnie myśleć o tym zawodzie, gdy miałeś 13 lat...
Gene: Zdecydowałem, że chcę grać na perkusji, gdy miałem 8 lat. To był czas, w którym odkrywałem te wszystkie rock'n'rollowe, ważne zespoły z lat 1976/1977. Mój kuzyn, który był 6 lat starszy i moja 13-letnia siostra słuchali wtedy takich zespołów jak Queen, Black Sabbath, Kiss, Aerosmith, a ja chłonąłem wszystko jak gąbka, spędzałem czas z nimi i ta pasja do muzyki głęboko we mnie wniknęła. Gdy oglądałem zdjęcia Kiss, a przede wszystkim Petera Crissa zapragnąłem być taki jak on!
Nauczyłem się podstaw gry, grając w powietrzu. Słuchałem płyt i grałem do nich, próbowałem naśladować te perkusyjne partie. To nie były takie głupoty - naprawdę się uczyłem. Starałem się zrozumieć, jaką rolę pełnią w grze stopy, ręce, jak poszczególne dźwięki są uzyskiwane przez muzyków. Czułem, o co chodzi, wszystko miało sens. Gdy dostałem pierwszy zestaw perkusyjny, miałem około 12 lat. Rok później dostałem pierwszy prawdziwy profesjonalny sprzęt i byłem już przygotowany. Konsekwentnie się rozwijałem...
MUAM: Zdolny z Ciebie uczeń, masz naturalny talent. Jak myślisz, czy gdybyś w czasach, w których się uczyłeś miał dostęp do nowych technologii i tych różnych filmów, np. na YouTube, byłoby Ci łatwiej, czy wręcz przeciwnie?
Gene: Myślę, że łatwiej! YouTube to bardzo pomocna rzecz. Gdy wróciliśmy z Dark Angel i zaczęliśmy grać utwory, których dawno nie wykonywaliśmy, od których rejestracji minęły lata, próbowałem sobie przypomnieć partie gitar, by móc do nich stworzyć perkusyjne aranżacje. Dzięki pomocy YouTube odnalazłem te stare materiały, dzięki którym mogłem się przygotować. To świetne źródło do nauki. Gdy dorastałem nie było takich ułatwień, miałem szczęście, że mogłem rozwijać się tak szybko i tak prężnie. Mam szczęście, że słuchając muzyki momentalnie rozumiem, z jakich elementów jest zbudowana, że tak łatwo chwytam wszelkie melodie i partie. Nie potrzebuję książek i pomocy - zagraj mi coś, a będę w stanie rozpisać poszczególne partie.
![]() |
Gene Hoglan podczas Mystic Festival 2023, fot. A.Wojcińska |
MUAM: Podziwiam Cię, to nieprawdopodobne. Myślę, że fakt, że byłeś technicznym Slayera w młodych latach też miał na Ciebie wpływ. Na pewno dał Ci sporo wiedzy na temat muzyki i tego, jak to wszystko działa. Opowiesz mi trochę o tych czasach?
Gene: Byłem chłopakiem od oświetlenia, nawet nie projektantem świateł, lecz gościem, który po prostu robił światła. Nie byłem technikiem Dave'a (Lombardo - współzałożyciela Slayera, przyp.red.), ale zgodnie z tym, co Dave kiedyś powiedział, byłem jego perkusyjnym doradcą, nauczycielem (Gene użył słowa "tutor") przez pewien czas. To już powszechnie znana historia - gdy Dave chciał uzyskać potężne brzmienie podwójnego bębna basowego, ja już wtedy wiedziałem, jakiego brzmienia szuka i co chciałby uzyskać . Przyglądał mi się, jak gram, jak ćwiczę i był szczerze zdumiony tym, jak wypracowuję to, czego on wtedy nie był w stanie uzyskać. Prosił, bym mu opowiedział co jak dokładnie robię. Oczywiście wyjaśniłem po kolei wszystkie składniki brzmienia. Tego właśnie potrzebował.
Pamiętam czas, gdy byliśmy razem w trasie po zachodnim wybrzeżu. Miałem 16 lat, pomagałem Dave'owi na próbach. Grałem na jego zestawie podczas gdy on przechadzał się po sali, by sprawdzić, jak brzmią bębny z przodu, w poszczególnych punktach. Perkusiści zwykle nie mają takiej możliwości. Są zawsze z tyłu. Wiesz, gitarzysta chodzi po sali, może grać bezprzewodowo, przejść się po przestrzeni, wychwycić co nie działa i co poprawić. Dla perkusisty to zwykle nierealne, dlatego ta moja obecność była bardzo pomocna.
Mniej więcej w tym okresie Jim Durkin szukał perkusisty do zespołu i uderzył do Kerry'ego Kinga (gitarzysta Slayera - przyp.red.) z pytaniem o to, jak sobie radzę na tych próbach. Wtedy wszyscy byli przyjaciółmi. Poznałem wielu niesamowitych ludzi podczas wspólnej trasy Slayera i Dark Angel, jeszcze zanim stałem się członkiem drugiego z wymienionych zespołów. Do dziś pamiętam, co Kerry powiedział - że jestem dobrym perkusistą, ale że lubię wino. Odparł - okej, z tym winem sobie poradzimy...
W czasach nastoletnich czytałem dużo magazynów muzycznych i wywiadów z muzykami, z tymi wielkimi zespołami. Praktycznie każdy z nich na pytanie o to, jak wygląda życie w trasie opowiadał, że to ciężkie, wyczerpujące zajęcie, że nieustannie towarzyszy ci chęć powrotu do domu, że jest się wyczerpanym, że próbuje się choć trochę pospać przed wieczornym występem, że to praktycznie nierealne, by się wyspać, że podróżowanie to koszmar. Mi natomiast wydawało się, że trasa to świetna sprawa, że to szczyt marzeń, wyzwanie, że jak się jest w trasie to nic się nie liczy poza graniem muzyki. Chłopaki myśleli, że oszalałem, że coś jest ze mną nie tak... Wiesz, mentalnie nadal pozostałem nastolatkiem. Totalnie nie winię ich za to, że uznali mnie za najgorszego technika wszech czasów - byłem koszmarny, okej, światła ustawiałem dobrze, ale nie miałem tego zacięcia technicznego, nie pomagałem przy noszeniu sprzętu... Chciałem się bawić i grać.
MUAM: Te podróże pozwoliły Ci poznać życie w trasie od kuchni i dowiedzieć się trochę o tym, jak funkcjonuje przemysł muzyczny. To bardzo cenna wiedza, szczególnie w tak młofym wieku...
Gene: Oj tak. Zanim jeszcze wyjechałem ze Slayerem, jak miałem 13 lat, ze wspomnianym kuzynem i siostrą chodziłem do klubów rockowych w Los Angeles. Do tych wszystkich słynnych miejsc, które znasz z filmów... Zespoły, które powstawały na początku lat osiemdziesiątych, te wszystkie wielkie gwiazdy, które później wypełniały stadiony, najpierw grywały tam, dla kilkuset osób. Chodziliśmy we trójkę na te koncerty, zostawaliśmy później na imprezach. Nauczyłem się wtedy naprawdę wiele. Nauczyłem się jak odnaleźć się w towarzystwie, jak zachować twarz. Wiesz, w zespołach zwykle jest tych 3-4 gości, wśród których jest jeden koleś, który zwykle jest pod wpływem. Ci trzej, czterej goście trzymają zespół w ryzach, chcą się rozwijać, przykładają się do prób, nocują w sali prób, by zrobić jeszcze więcej, podczas gdy ten jeden skupia się na głupich żartach, na piciu, na zabawie, robieniu z siebie idioty i stawianiu reszty w niekomfortowej sytuacji.
Nie piłem, nie paliłem, nie brałem narkotyków. Przyglądałem się temu wszystkiemu i chłonąłem wszystko jak gąbka, przyswajałem te informacje, te wszystkie zdarzenia, które działy się tak szybko. Idioci, o których wspomniałem, ostatecznie wylatywali z zespołu, zostawali w tyle, podczas gdy zdeterminowani koledzy prędzej czy później podpisywali kontrakty i jechali w duże trasy. Nie chciałem być tym palantem, który odpadnie. Zachowywałem się. Zdobywając tę wiedzę na tak wczesnym etapie miałem możliwość rozwijać się.
Pamiętam, gdy Dave zapytał mnie pod koniec wspólnej trasy, co myślę o tym, by zostać jego doradcą na stałe. Podpowiadałem mu, dawałem wskazówki, dzieliłem się przemyśleniami na temat grania. Odparłem - "hej, Dave, chciałbym robić to, co Ty. Jesteś w zespole." Dave miał wtedy 18 lat, ja 16. "Doceniam Twoją hojną propozycję, to bardzo miło z Twojej strony, ale chciałbym dołączyć do zespołu". Niedługo później rozpoczęła się moja własna kariera. Zacząłem grać w zespołach. Ale jestem dozgonnie wdzięczny Slayerowi, że zabrali mnie wtedy ze sobą!
MUAM: Do dziś jesteś aktywnym członkiem w kilku zespołach. Jak dzielisz czas pomiędzy te działania?
Gene: Już nie wiem, ile tych zespołów jest, ale zdecydowanie jestem zajęty. Między innymi z powodu tych różnych zobowiązań i zapchanego kalendarza (mam już wypełniony czas na kolejny rok) Dark Angel ma tyle opóźnień z wydaniem tej nowej płyty. Nie mam zbyt wielu wolnych dni, nie mam na to przestrzeni. Kilka dni temu wróciliśmy z trasy i już przygotowuję się do następnej, ale tak jest dobrze. Żyję przecież tak, jak sobie wymarzyłem, zajmując się tym, o czym marzyłem od zawsze, co zawsze chciałem robić. Gdy tych zajęć robi się za dużo powtarzam sobie, że sam tego chciałem, że jak miałem te 13 lat - że chciałem być perkusistą, grać metal, jeździć po świecie, więc właśnie o to się prosiłem. Nie ma co narzekać.
![]() |
Laura Christine podczas Mystic Festival 2023, fot. A.Wojcińska |
MUAM: Tym bardziej, że jesteś teraz w zespole z najbliższą osobą. To świetna sprawa być w zespole z żoną, jeździć razem w trasy, a z drugiej strony takie pogodzenie pracy z życiem rodzinnym jest na pewno wyzwaniem. Jak sobie z tym radzicie?
Gene: Jest bardzo dobrze! To, że Laura Christine została moją żoną jest sprawą drugorzędną, następstwem naszej świetnie układającej się współpracy. Laura jest pełnoprawną członkinią Dark Angel, jest fenomenalną gitarzystką. Pracowaliśmy razem jeszcze zanim zrodziła się między nami bliska wieź, która jest wynikiem tej naszej współpracy, mojego bezgranicznego podziwu dla jej muzycznego talentu. Dzięki Laurze jeszcze stąpam po Ziemi, uratowała mnie. Wywróciła moje życie do góry nogami, sprawiła, że powróciłem do zdrowia. Gdy się poznaliśmy, sporo piłem i imprezowałem i bardzo źle się odżywiałem. Ważyłem prawie 200 kg, byłem gigantyczny. Laura zajęła się moją dietą, zadbała o to, bym pozbył się zbędnych kilogramów. Czuję się lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Mam 57 lat, a czuję, jakbym miał 27, a może i 17. Moja technika gry znacznie się poprawiła.
Wspaniale jest dzielić życie z najbliższą przyjaciółką z zespołu, z bratnią duszą, ukochaną, wspólnie przeżywać te chwile na koncertach, na scenie, wspólnie doświadczać. Dużo razem przeszliśmy. Ale wiesz, to nie było tak, że prosiłem kolegów, by Laura dołączyła do Dark Angel. To był pomysł Jima Durkina, który zapragnął, by to właśnie ona go zastąpiła w zespole, gdy ciężko zachorował. Pogadał z chłopakami za moimi plecami, postawił mnie przed faktem dokonanym! Nie musiałem nikogo pytać. Ten zwrot akcji był dla nas strzałem w dziesiątkę!
MUAM: Pamiętam tę wspaniałą energię, jaka towarzyszyła Waszemu występowi na Mystic Festivalu 2 lata temu...
Gene: To był świetny koncert i wspaniały wieczór. Nasz pierwszy występ w Polsce! Graliśmy wtedy przed Gojirą i to było naprawdę wielkie przeżycie. Cieszę się, że wrócimy do Polski już niedługo, tym razem na dwa klubowe koncerty. W Warszawie i we Wrocławiu zagramy set, podczas którego wykonamy w całości kultowy "Darkness Descends". Wpadnijcie, będzie się działo! Cieszę się na tę trasę, nie tylko te klubowe koncerty, ale też festiwale, takie jak Brutal Assault, Motocultor, Alcatraz - to będą naprawdę świetne tygodnie!
MUAM: Mówiąc o tym klasycznym albumie - czy gdybyś miał taką możliwość, to byłoby coś, co chciałbyś w "Darkness Descends" zmienić? Coś, co nie do końca jest dla Ciebie satysfakcjonujące?
Gene: Byłoby barbarzyństwem powiedzenie, że chciałbym cokolwiek zmieniać w kultowym albumie, ale jest kilka takich drobiazgów. Szkoda, że ten album nie został lepiej wyprodukowany, że nie zagraliśmy go jeszcze lepiej. Znam te riffy, napisałem pół płyty... Z jakiegoś powodu produkcja tego albumu nie oddaje charakteru riffów, tych potężnych partii Jima Durkina. Wiele z nich po prostu brzmi jak jakiś brzęczący hałas. Intensywnie. To wina perkusisty - miałem sporo problemów podczas nagrywania tego albumu. Przez lata brzmienie perkusji mi się nie podobało, nie jest zwarte, spójne. Jednak przenigdy nie nagrałbym tej płyty ponownie, nie chciałbym też jej remiksować. Jest jaka jest, jest świadectwem wspaniałego okresu dla muzyki metalowej, więc jeśli to się nie rozpadło, to nie ma sensu tego ruszać. Wielu osobom ten album podoba się właśnie takim, jaki jest - jesteśmy szczęściarzami, że trafił do ludzi i jesteśmy z niego dumni.
MUAM: Czytałam, że kiedyś powiedziałeś, że gdyby został wydany kilka miesięcy wcześniej, byłby bardziej doceniony i zauważony....
Gene: Takie głosy do nas docierały z wytwórni, od recenzentów. Ukazał się w niedługim odstępie od wydania "Reign In Blood" Slayera i w wielu recenzjach nasz album porównywano właśnie do tej płyty, pisząc, że to wszystko już było. Gdyby ukazał się wcześniej, kto wie - ale to tylko spekulacje. Kiedyś te recenzje czytałem - zarówno te dobre, jak i te niekoniecznie pozytywne. Gdy ma się 18 lat, chłonie się to. Teraz, po latach wiem, kim jestem, wiem na co stać zespół, jestem sobą, znam swoją wartość. Nie czytam już recenzji by móc się poklepać po plecach i utwierdzić w przekonaniu, że jest dobrze, albo tych, które dałyby mi do zrozumienia, że wcale tak fajnie nie jest...
MUAM: Rozumiem co masz na myśli. To tak jeszcze zapytam już na koniec - jak z Twojej perspektywy zmienił się przez te wszystkie lata Twojej aktywności rynek muzyczny? Pewnie można rozmawiać o tym godzinami...
Gene: Zmieniło się wszystko. Każdy aspekt, o którym możesz pomyśleć w kontekście muzycznego przemysłu. Nic już nie jest takie jak w latach osiemdziesiątych, wymienię kilka rzeczy dla przykładu - nie ma już budżetu na muzykę, nie ma środków dla zespołów na to, czego muzycy naprawdę potrzebują, nie nagrywa się już teledysków, nie wydaje się milionów na video (my akurat nigdy nie wydawaliśmy), ludzie kupowali płyty, liczył się fizyczny produkt. Słuchanie nowej muzyki było doświadczeniem niemal poetyckim - wiele osób postrzega to w ten sposób. Odkładało się pieniądze zarobione przez tydzień czy miesiąc na to, by kupić jedną/dwie płyty. Trzeba było na tę muzykę zapracować, podjąć decyzję, co chciało się kupić, która często łatwa nie była. Analizowało się okładki, zdjęcia zespołów, tytuły utworów, skład osobowy... Gdy napotkało się w spisie muzyka, którego się kojarzyło czy ceniło, był to zawsze argument na tak.
Była w tym doświadczeniu magia. Kiedyś na tę rozpoznawalność trzeba było zapracować, zagrać w danym miejscu ileś koncertów, by dać się poznać ludziom, promować swoje albumy. W thrash-metalowym podziemiu nie było zbyt wielu środków, ale była ogromna pasja i miłość do muzyki. To było dla nas najważniejsze. Kochaliśmy grać. Chcieliśmy się rozwijać, dzielić muzyką. Nie martwiłem się o to, jak na starość zapłacę rachunki, po prostu chciałem grać, bo to nadawało życiu sens.
Nie będę narzekał na to, co mamy dzisiaj, jest po prostu inaczej. Gdy chcesz posłuchać nowego zespołu, włączasz teraz ipad, komputer, cokolwiek. Otwierasz Spotify, wpisujesz nazwę i momentalnie masz pojęcie o tym, co dany zespół gra, jak brzmi. Zespół nic z Twojego odkrycia nie zarabia, a Ty nie płacisz nic za to, że z jednego czy drugiego serwisu streamingowego korzystasz. Z drugiej strony dzięki tym udogodnieniom docierasz do szerokiej publiczności. To ma znaczenie dla niezależnych kapel, które bez tych narzędzi o takim spektrum rozpoznawalności mogły jedynie pomarzyć. Płyty fizycznie się już nie sprzedają, ale można mieć 10 milionów odtworzeń. Ostatecznie przecież każdemu zespołowi chodzi o to, by o nim usłyszano, a jeśli można dotrzeć do dużej grupy ludzi, tym lepiej. Dla małej wytwórni z niedużą dystrybucją to duży plus. Wiesz, jak zawsze są plusy i minusy i jakoś trzeba się w tym odnaleźć.
MUAM: To prawda, świat zawsze będzie się zmieniał. Dziękuję Ci pięknie za Twój czas, to był dla mnie zaszczyt. Wszystkiego dobrego!
Gene: Dzięki, dla Ciebie również. Do zobaczenia!
Dark Angel przyjadą do Polski na początku sierpnia, by w hołdzie dla nieodżałowanego Jima Durkina zagrać w całości kultowy album "Darkness Decends". Wystąpią 4 sierpnia we Wrocławiu w Zaklętych Rewirach i 5 sierpnia w Warszawie w Proximie. Na koncerty zaprasza Winiary Bookings. Więcej na www.winiarybookings.pl
Obrazkowe wspomnienia z występu Dark Angel na Mystic Festivalu są tu: https://www.muamart.pl/index.php/dark-angel/