Głośno, zgrzytliwie, matematycznie, szczerze - ostatniego dnia października w klubie Żak wystąpiły trzy zespoły z trzech stron świata - japoński Moja, amerykański Yowie i polski Lulu Suicide. Każdy z nich zaprezentował autorskie i oryginalne spojrzenie na eksperymentalną odmianę muzyki gitarowej.
Święto grozy
Mówią o tej nocy, jako o najstraszniejszej w roku. Mrocznej, pełnej grozy i niepokoju. Halloweenowe "strachy" w bezpiecznej, przytulnej przestrzeni Klubu Żak zostały jednak w pełni oswojone. Choć muzycznie bywało głośno i groźnie, równie dużo było pozytywu i uśmiechu. Halloweenowy wieczór spokojnym, pełnym melancholii i uroku setem rozpoczęło trio Lulu Suicide. Grupa z Poznania zaprezentowała niebanalne połączenie grunge'owej surowości, post punkowej zachowawczości i rozmarzonych melodii z nutą melancholii. Na myśl przychodziły lata dziewięćdziesiąte. Z utworu na utwór zespół czuł się coraz swobodniej, a publiczność coraz bardziej otwierała się na te przyjemne brzmienia.
Soniczny odlot
Później było już tylko głośniej i coraz bardziej intensywnie. Amerykanie z Yowie grają swoje od ćwierć wieku, łącząc w swojej sztuce wpływy noise rocka, free jazzu i przeróżnych muzycznych eksperymentów. Grają niezwykle precyzyjnie, niemal matematycznie, tkając gęstą siatkę połączeń i rytmów. Ten niezwykle zwarty pomysł na muzykę wybrzmiał w Sali Suwnicowej potężnie, a zarazem selektywnie, niosąc zafascynowanej tym brzmieniem publiczności soniczny odlot pełen pełen czystej artystycznej wolności.
Świetnie słuchało się tego koncertu, chłonąc ścianę dźwięku i wnikając stopniowo w strukturalne detale. Perkusista grupy grał tak intensywnie, że aby ustabilizować zestaw perkusyjny poprosił o bardzo nietypową przysługę - dostarczenie na scenę cegły. Dzięki szybkiej akcji opiekuna muzyków i klubowego kuratora, Jarka Kowala, udało się ją spełnić. W Żaku wszystko jest możliwe!
Skuteczny minimalizm
Z koncertu na koncert pokrętło głośności było rozkręcane coraz bardziej, a kulminacja w postaci ściany dźwięku nastąpiła podczas występu Moja. Nie był to jednak typowy hałas, a coś znacznie głębszego i niemal fizycznego. Koncerty japońskiego duetu to energia w najczystszej postaci, ogrom ciepła i radości ze wspólnego bycia tu i teraz i dzielenia się tym doświadczeniem.
Moja to właściwie tylko sekcja rytmiczna - wokalista i basista Haru oraz perkusistka Masumi, którzy przyjaźnią się od dawna i doskonale rozumieją. Ten minimalizm jest bardzo efektywny - emocje, które ta konkretna muzyka ze sobą niesie są w stanie powalić na kolana, porwać do tańca, naładować pozytywną energią. Jest tu szczerość maksymalna - dialog hałasu i ciszy, proste komunikaty i trochę basowo-wokalnych przesterów. Zabawa z formą, chwytanie energii chwili. Wzajemne uśmiechy i porozumienie.
Haru i Masumi niemal roznieśli Salę Suwnicową w pył. Nieskomplikowanym angielskim dogadali się z otwartą publicznością bez najmniejszych problemów i od pierwszych minut zachwycili naturalnością. Był to bardzo organiczny koncert oparty na reakcjach. Kilkadziesiąt minut upłynęło błyskawicznie, pozostawiając uczucie świetnie spędzonego czasu.
Różne wymiary sztuki
Żak to miejsce wyjątkowe i absolutnie uniwersalne. Dla publiczności poszukującej kontaktu ze sztuką w różnej postaci - czy to w formie malarstwa/rzeźby, filmu, teatru, tańca, czy też przeróżnych dźwięków. W Sali Suwnicowej świetnie brzmi dosłownie każda muzyka - zarówno ta wyrafinowana, wirtuozerska, dopracowana w najdrobniejszych szczegółach, jak i ta mniej skomplikowana, bardziej organiczna. Odwiedziny w tych skromnych progach to gwarancja miło spędzonego czasu przy jakościowej sztuce.
O tym, co dzieje się w klubie dowiecie się na bieżąco tu: https://klubzak.com.pl/
Więcej zdjęć z koncertu znajdziecie tu:
Lulu Suicide: https://www.muamart.pl/index.php/lulu-suicide/
Yowie: https://www.muamart.pl/index.php/yowie/
Moja: https://www.muamart.pl/index.php/moja/





