Bezchmurne niebo, upalne popołudnie, pełne emocji koncerty i atmosfera wzajemnej przyjaźni to gwarancja udanego finału wakacji. Wiedzą o tym doskonale miłośnicy artrockowych pejzaży, którzy co roku spotykają się w inowrocławskim Teatrze Letnim, by wspólnie przeżywać swoje muzyczne święto. Taka okazja nadarzyła się już po raz dwunasty i jak zawsze było to niezapomniane przeżycie dla wielu obecnych.
Tradycją festiwalową stały się
także przysłowiowe "pojedynki" zespołów polskich i zagranicznych. Jak
wspomniał ze sceny zapowiadający poszczególne koncerty Michał Kirmuć, przypominając
ubiegłoroczną rywalizację polsko-norweskieą, w tym roku silną reprezentację
zagraniczną wystawiła Wielka Brytania, a przede wszystkim Liverpool. Wszyscy,
którzy z bogatej festiwalowej oferty wybrali propozycję inowrocławską, mogli
posłuchać kolejno Joanny Vorbrodt, Lion Shepherd, Crippled Black Phoenix,
Antimatter i darzonej ogromną estymą w Polsce Anathemy.
Wydarzenia toczące się w sobotni
wieczór w inowrocławskim amfiteatrze właściwie można by streścić w kilku wyrażeniach.
Koncerty odbyły się zgodnie z planem, bez przesunięć czasowych, publiczność
bawiła się świetnie, skacząc, śpiewając, popijając napoje procentowe, a także oklaskując
artystów i wiwatując na ich cześć, muzycy zachwyceni miejscem dziękowali fanom
za gorące przyjęcie, chętnie rozmawiali po koncertach, pozowali do wspólnych
zdjęć i podpisywali płyty.
Co rusz można było spotkać
serdecznie witających się, uśmiechniętych ludzi, robiących sobie wspólne
pamiątkowe zdjęcia i wymieniających się koncertowymi wspomnieniami i przemyśleniami.
Tegoroczna edycja przyciągnęła rekordową liczbę słuchaczy. Szczególnie podczas
występu Anathemy festiwalowa przestrzeń w pobliżu sceny wypełniła się po
brzegi. Tym razem nie było oficjalnych podziękowań dla organizatora, a jedynie
zwięzłe, konkretne zapowiedzi poszczególnych występujących wykonawców.
Punktualnie o szesnastej
trzydzieści na inowrocławskiej scenie zameldowała się Joanna Vorbrodt w
towarzystwie męża Romulada. Uśmiechnięta i nieco stremowana wokalistka z
rozbrajającą szczerością przyznała, że od dawna chciała wystąpić przed inorockową
publicznością i właśnie jej marzenie się spełnia. Zaśpiewała fenomenalnie,
czarując swoim nietuzinkowym głosem, z lekkością balansując pomiędzy wyższymi i
niższymi tonacjami. Dzielnie wspierał ją partner, dodając swoim gardłowym
śpiewem nieco mroku do wymagających utworów o nieradiowej długości. Grał także
na gitarze i klawiszach, podczas gdy Joanna wydobywała magiczne dźwięki z
thereminu i dbała o rytm, wplatając w kompozycje plemienne brzmienie bębnów.
Koncertu słuchałoby się znacznie
lepiej po zmroku niż przy prażącym słońcu oraz w kameralnej klubowej sali niż
na otwartej przestrzeni, jednak takie są uroki festiwali. Z drugiej strony była
to świetna okazja dla wszystkich niezaznajomionych z twórczością artystki, by przekonać
się na własne uszy, że jest wyjątkowa.
Jeszcze większym zaskoczeniem muzycznym
był występ Lion Shepherd, który w ostatniej chwili stanął pod znakiem zapytania
z powodu tragicznej śmierci Piotra Woźniaka-Staraka, przyjaciela wokalisty Kamila
Haidara. Jak przyznał jednak artysta ze sceny łamiącym się głosem, zespół nie
chciał zawieść swoich fanów, jak również wspomnianego producenta filmowego, który
dbał o to, by nie brakowało okazji do uśmiechu. Muzycy wywiązali się ze swojego
zadania fantastycznie i dali z siebie wszystko, grając nie tylko bardzo dobrze
technicznie, lecz przede wszystkim wkładając w występ całe serce.
Zaprezentowali się w sześcioosobowym
składzie, dzięki czemu brzmienie utworów zyskało dodatkową głębię i moc. Do wspomnianego
wokalisty, gitarzysty Mateusza Owczarka i perkusisty Macieja Gołyźniaka
dołączyli grająca na lirze korbowej i zachwycająca niezwykłym głosem Karolina
Skrzyńska, która brała udział w nagraniach trzeciej płyty tria, basista oraz
klawiszowiec grający także na gitarze rytmicznej i cymbałach. Kompozycje na
pograniczu muzyki etnicznej, artrockowych pejzaży, rocka alternatywnego i
bluesa zwróciły uwagę słuchaczy, którzy chętnie dopingowali zespół, śpiewając i
klaszcząc. Muzykom grało się świetnie, a bardzo dobry występ zwieńczyło wspólne
zdjęcie zespołu i fanów, a także pokoncertowe rozmowy na terenie festiwalu.
Ośmioosobowy skład, niezwykła
energia, udzielająca się tańczącej publiczności, radość wspólnego przebywania
na scenie i przekrojowy, niemal półtoragodzinny set - tak pokrótce można opisać
pierwszy polski festiwalowy występ kolektywu Crippled Black Phoenix. Uśmiechnięci
muzycy zaprezentowali przekrojowy materiał z przewagą przedostatniej płyty
"Bronze", doskonale łącząc gitarowe solówki lidera i pomysłodawcy
zespołu Justina Gravesa, z post-rockowym budowaniem napięcia, stoner'owo-metalowym
ciężarem, klawiszowymi pasażami i wyrazistą perkusją. Głosy Belindy Kordic i Daniela
Anghede wspaniale uzupełniały się, dodatkowo wsparte przez wokal większości
pozostałych muzyków. Był to świetny występ, podczas którego nie przeszkadzało nawet
światło dzienne, choć z pewnością ciemność dodałaby tej nietuzinkowej muzyce klimatu.
Dla Crippled Black Phoenix
inowrocławski koncert był wyjątkowy z jeszcze jednego powodu - stał się okazją do
świętowania urodzin perkusisty, do czego przyłączyła się festiwalowa
publiczność, odśpiewując gromkie "sto lat" w języku polskim i
angielskim. Z pewnością solenizant będzie pamiętał długo te życzenia.
Aż trudno uwierzyć, że inowrocławski
występ był także pierwszym festiwalowym w Polsce dla Antimatter. W ciągu ponad dwudziestoletniej
kariery Mick Moss z przyjaciółmi odwiedzał nasz kraj regularnie, grywając
przeważnie w kameralnych salach klubowych. Koncerty te miały intymny charakter
i za każdym razem wzbudzały ogrom emocji, stając się okazją do często bardzo
bezpośrednich i niezapomnianych rozmów z artystą. Występ w Teatrze Letnim, mimo
że na znacznie większym terenie i z publicznością znajdującą się nieco dalej miał
bardzo podobny wydźwięk, gdyż wokalista i kompozytor bez względu na okoliczności zawsze pozostaje sobą.
Mick Moss w swoim stylu przed
występem rozgrzewał się śpiewając cover popularnej radiowej piosenki (tym razem
wybrał "Umbrellę" Rihanny), a już w jego trakcie obserwował reakcje
fanów, snując melancholijne, trafiające prosto w serce, przepełnione osobistymi
przeżyciami muzyczne opowieści. Urzekało ciepło jego głosu oraz bezpośredniość reakcji
na scenie. Dzielnie wspierali go pozostali trzej członkowie koncertowego składu
Antimatter, budując pełne napięcia, emocjonalne gitarowe solówki i
basowo-perkusyjne galopady.
Artyści uśmiechali się do siebie,
okazując jednocześnie wdzięczność fanom za wsparcie, a lider szczerze przyznawał,
że w Polsce zawsze może liczyć na miłe przyjęcie, dziękując w języku polskim. Przepięknym
dodatkiem do emocjonalnej muzyki były też specjalnie przygotowane przez Mossa na
inowrocławski koncert wizualizacje. Podobnie jak występ Lion Shepherd także i ten
został zwieńczony wspólną fotografią zespołu i publiczności.
Działająca od niemal trzech dekad
Anathema darzona jest przez fanów artrockowych pejzaży szczególnym szacunkiem,
co dało się odczuć od pierwszych minut pojawienia się muzyków na scenie, któremu
towarzyszyła ogromna wrzawa. Fani tłumnie ruszyli w kierunku barierek, wypełniając
szczelnie przestrzeń, by być jak najbliżej swoich idoli. Artyści byli
pierwszymi headlinerami festiwalu, którzy pojawili się w Inowrocławiu w tej
roli ponownie, dokładnie dziewięć lat później.
Koncert, podobnie jak na trasie
promującej "The Optimist", jak dotąd ostatniej płycie braci Cavanagh i
ich przyjaciół, rozpoczął się od elektronicznego intra podczas którego kolejno
na scenie pojawiali się poszczególni muzycy kwintetu, po czym wybrzmiało
"Can't Let Go" i przepięknie zaśpiewane przez Lee Douglas "Endless
Ways" oraz między innymi wyczekiwane przez długoletnich fanów "Thin
Air", w którym gęstość gitar rośnie z każdą minutą, elektroniczne transowe
"Closer", które swego czasu podzieliło sympatyków zespołu, wywołując
sprzeciw oddanych fanów gitarowego grania, "Distant Satellites", obie
części "Untouchable", wieńczące jak zwykle podstawowy set
"Fragile Dreams" i zagrane na bis "Deep".
W sumie zagranych zostało piętnaście
kompozycji, bez większych muzycznych zaskoczeń, może poza jednym - tym razem nie
wszystko niestety zabrzmiało perfekcyjnie - ze względu na zbyt wysokie spożycie
różnego rodzaju używek, koncentracja muzyków, z wyłączeniem wokalistki
pozostawiała nieco do życzenia, co było wyjątkowo dotkliwe podczas wykonania
"Shine On You Crazy Diamond" z repertuaru Pink Floyd. Szczególnie w
muzycznych pomyłkach i niezbyt trafionych anegdotach królował Danny Cavanagh. Nie
przeszkadzało to jednak w większości wiwatującej na cześć zespołu publiczności,
która opuszczała inowrocławski Teatr Letni z uśmiechem na ustach i poczuciem
dobrze spędzonego czasu.
Dwunasta edycja Ino-Rock Festival
przechodzi do historii jako udana przede wszystkim ze względu na doskonałe
występy czwórki poprzedzających koncert Anathemy artystów oraz rekordową
frekwencję w amfiteatrze. Za rok trzynasta odsłona. Jaka będzie, przekonamy się
już niebawem. Z pewnością nie zabraknie emocji.
Niebawem w kolejnych postach pojawi się galeria zdjęć z wydarzenia. Zapraszam w imieniu swoim i Tomasza Ossowskiego już dziś. :)