Pandemia to dla wszystkich miłośników sztuki na żywo czas bardzo bolesny, wymagający rezygnacji z tego, co przynosiło radość i dawało poczucie sensu życia. Jedną z pierwszych ofiar izolacji i zamknięcia stały się koncertowe kluby, w których pracę z dnia na dzień straciło wielu ludzi. Choć jeszcze wiele jest do zrobienia, a walka o ponowne ich otwarcie wciąż trwa, ten najtrudniejszy czas jest już chyba za nami. Powoli ruszają wydarzenia plenerowe, czemu sprzyja letnia pogoda. Aby przekonać się, jak wyglądają post pandemiczne koncerty, postanowiłam wybrać się na pierwsze z tegorocznych bezpłatnych wydarzeń z cyklu Muzyczne Lato, które co roku organizuje gdański Stary Maneż.
Sąsiedztwo drugiego pod względem wielkości trójmiejskiego klubu sprzyja organizacji imprez na dworze, co skrzętnie wykorzystano, ustawiając na pobliskim chodniku kilka stolików kawiarnianych, za którymi usytuowana została nieduża zadaszona scena, zaś na trawniku spragnieni relaksu na świeżym powietrzu mogli z ulubionym napojem posiedzieć na leżakach. Fajnie, sympatycznie, bardzo na luzie, jednak taka swobodna, piknikowa atmosfera nie do końca sprzyja skupieniu na sztuce, a raczej spotkaniom towarzyskim i dyskusjom na mniej lub bardziej istotne tematy. W pobliżu Starego Maneżu zgromadziło się kilkadziesiąt osób, kłopot w tym, że samym koncertem zainteresowanych było kilka.
Frekwencja nie była powalająca, być może dlatego, że trębacz Adam Skorczewski i znany z Immortal Onion kontrabasista Ziemowit Klimek zagrali dzień wcześniej w ogródku sopockiego Teatru Boto, a część najbardziej spragnionych koncertów słuchaczy w piątkowy wieczór wybrała się do nowej przestrzeni w pobliżu Opery Leśnej, zwanej LASY, gdzie zagrał długo wyczekiwany przez fanów ambitnego popu Tomek Makowiecki. Duże grono osób, które regularnie uczestniczyły w tego typu wydarzeniach przed pandemią prawdopodobnie jednak jeszcze "została w domu".
Sam występ okazał się bardzo dobrym i zdecydowanie godnym uwagi każdego wielbiciela awangardy, poszukiwacza nowych brzmień i muzycznych eksperymentów, lecz także fana jazzu. Muzycy zagrali naprawdę ciekawy zestaw, zgrabnie łącząc elektroniczne podkłady z brzmieniem trąbki i kontrabasu. Świetnie się uzupełniali, tocząc ciekawe dialogi. Improwizowali, a z drugiej strony ich działania pozostawały cały czas spójne. Kompozycje chwilami nawiązywały do melodyjnych fragmentów twórczości spod znaku grupy Moderat, niekiedy udając się też w bardziej eksperymentalne rejony na pograniczu ambientu, hałaśliwych zgrzytów, czy brzmień natury.
Co ciekawe, mimo różnych niesprzyjających czynników, ze szczególnym naciskiem na przejeżdżające w pobliżu samochody i niejednokrotnie wybijające się na pierwszy plan rozmowy popijających różne napoje klientów kawiarni, nagłośnienie pozostawało bez zarzutu, a chwilami było wręcz zbyt cicho niż zbyt głośno. Co ważne, koncert rozpoczął się zgodnie z planem, bez problemów technicznych. Jestem ciekawa, jakie odczucia miał sam zespół obserwując taki rozwój wydarzeń wśród publiczności. Przypuszczam, że nie była to lekka i przyjemna przeprawa, bo muzycy ograniczyli kontakt z widzem do minimum, skupiając się w pełni na jak najlepszym wykonaniu utworów.
Wielka szkoda, że obecna sytuacja w Polsce sprowadziła sztukę do takiej formy, zmuszając organizatorów do przypisywania jej roli raczej towarzysza spotkania ze znajomymi niż starając się przykuć uwagę uczestnika tym, co dzieje się na scenie. Pozostaje mieć nadzieję, że kolejne letnie koncerty odwiedzi liczniejsza i bardziej świadoma publiczność, co przełoży się na satysfakcję zarówno artysty, jak i widza i organizatora. Trzymam kciuki.