Czy czujecie więź z naturą? Czy kiedykolwiek patrzeliście na słońce, ale tak naprawdę, dokładniej? A na księżyc? Czy widzieliście jak wschodzi i zachodzi? A czy idąc lasem zastanawialiście się, jakie drzewa was otaczają? Dla kogo są domem, schronieniem? Między innymi do takich rozmyślań i takiej uważności na świat skłania twórczość Steve'a Von Tilla. Artysta, który powrócił w połowie maja z nowym, wspaniałym albumem "Alone In A World Of Wounds", przyjechał wraz z początkiem wakacji do Europy, by jeszcze pełniej podzielić się ze światem swoim przesłaniem o potrzebie jedności z naturą. W ostatnią czerwcową niedzielę zawitał do warszawskiego Nieba, by spotkać się z fanami i wspólnie zanurzyć się w dźwiękach.
Wyciszenie i zaduma
Ciepły, letni dzień był idealną okazją, by odpocząć, odetchnąć i zanurzyć się w muzyce niespiesznej, a jednocześnie znaczącej. O jakościowy wstęp zadbał Greet, proponując czterdziestominutową podróż pełną zadumy i refleksji. Za tym pseudonimem kryje się Matthew Broadley, który buduje atmosferę przy pomocy fisharmonii i głosu, proponując rytualne, niemal religijne doświadczenie. Jego minimalistyczny występ był idealnym momentem, by zatrzymać się i wyciszyć, oczyścić umysł przed tym, co miało nastąpić później...
Artysta kompletny
Steve Von Till jest zdecydowanie kimś więcej niż wszechstronnym muzykiem obdarzonym fenomenalnym głosem. To poeta z krwi i kości, który opisuje świat emocji, doświadczeń, przeżyć, rozmyślań - wszystkiego, co kumuluje się w naszych duszach w pięknych frazach będących pochwałą otaczającego nas świata i tego, co w nim najcenniejsze - przyrody, z którą stanowimy jedność, której jesteśmy częścią, bez której nie jesteśmy w stanie funkcjonować. O smutku, który przepełnia człowieka, który tej więzi nie stara się zrozumieć artysta opowiadał m.in. tu: https://www.miedzyuchemamozgiem.eu/2025/05/steve-von-till-brak-rownowagi-w-relacji.html. W Warszawie zabrał publiczność w podróż pełną mroku, a zarazem najczystszego piękna - totalnie oczyszczającą i rozczulającą. Tak naprawdę żadne słowa nie są w stanie wyrazić ogromu uczuć, które nadal żywo pulsują w środku. Szczera, rozdzierająca transmisja wprost z wnętrza artysty? Emocjonalne porozumienie? Balsam dla duszy? Tak, ale to wciąż nie pełnia...
W prostocie siła
Instrumentalnym punktem centralnym kompozycji była wiolonczela, której delikatne, refleksyjne brzmienie dopełniły drone'owo - ambientowe przestrzenie, które w połączeniu z głębokim głosem Steve'a stworzyły absolutnie niepowtarzalny klimat. W kilku utworach Steve wykorzystał też potencjał elektrycznej gitary. Artystę wsparła na scenie dwójka przyjaciół - multiinstrumentalista Dave French i bardzo zdolna wiolonczelistka. To trio zaproponowało publiczności doświadczenie poruszające najgłębsze zakamarki duszy, uwalniające od smutku, rozterek, piętrzących się spraw. Totalnie oczyszczające.
Rdzeń setlisty stanowił doskonały nowy album artysty, "Alone In A World Of Wounds", ale nie zabrakło też kilku nieco starszych kompozycji, na czele z tymi z płyty "No Wilderness Deep Enough". Wszystko razem złożyło się na nieco ponad godzinną opowieść pełną poetyckich fraz i szczerych wyznań. Bez zbędnych słów zapowiedzi i zachęcania do interakcji - muzyka przemówiła sama za siebie. Szczerze, wprost.
Emocjonalne porozumienie
Na koncert przybyła serdeczna i bardzo świadoma publiczność, która wysłuchała występu z uwagą i zaangażowaniem, chłonąc każdy dźwięk płynący ze sceny. Czas upłynął błyskawicznie, niezauważenie, ale właśnie tak dzieje się, gdy przeżywa się coś absolutnie wspaniałego i bezsprzecznie dobrego. Pośród fanów dało się dostrzec wielu, którym w kluczowych momentach szkliły się oczy ze wzruszenia. Ci najtwardsi, którzy "trzymali się" w ryzach przez cały występ, byli bezsilni w absolutnym finale wieczoru, w ramach którego wybrzmiało "River Of No Return". Ale jak nie uronić choć łzy, gdy wzrusza się sam autor kompozycji śpiewając z taką pasją, że sala trzęsie się w posadach? To była poezja w najszczerszym możliwym wydaniu.
Po takim finale nie pozostało już nic innego jak szczery ukłon, krótkie i konkretne słowa podziękowania dla publiczności i zaproszenie, by zostać jeszcze moment i zamienić kilka słów. Te osobiste podziękowania można było złożyć chwilę później samemu artyście, który jak zawsze chętnie rozmawiał z fanami, podpisywał płyty i pozował do wspólnych zdjęć. Był to jeden z tych koncertów, które podobnie jak ten krakowski sprzed dwóch lat: https://www.miedzyuchemamozgiem.eu/2023/07/steve-von-till-innerwoud-krakow-muzeum.html, pozostaną głęboko w duszy na zawsze, a przypominać o nim będą te wszystkie drobne szczegóły, które zauważy się po drodze idąc przed siebie - szumiące w rytm wiatru drzewo, palące słońce w upalny dzień, czy zachodzący nad miastem księżyc. I jeszcze jedno - gdy poczujecie się zagubieni pamiętajcie, że słońce i księżyc są z nami zawsze, niezależnie od tego, co się dzieje i są doskonałymi drogowskazami do tego, by wszystko powoli poukładać. To Steve często powtarza swoim młodym podopiecznym. To ważne, a tak często o tym zapominamy...
Więcej zdjęć z koncertu znajdziecie tu:
Greet: https://www.muamart.pl/index.php/greet/
Steve Von Till: https://www.muamart.pl/index.php/steve-von-till-ii/