Fani Riverside są jak duża rodzina, która regularnie spotyka się na
koncertach ukochanego zespołu, by wspólnie przeżywać emocje z nimi związane –
do takiego wniosku można było dojść obserwując wydarzenia toczące się w
piątkowy wieczór w gdańskim B90 oraz sobotni w poznańskiej Tamie. Po empikowych
spotkaniach z cyklu „Meet & Greet” przyszedł czas na polską część
europejskiej trasy Wasteland Tour, która rozpoczęła się w miniony piątek w
jednym z największych polskich koncertowych klubów.
Każdy, kto miał nadzieję na zakup biletów w dniu wydarzenia bardzo srogo się rozczarował – wejściówki zarówno na gdański jak i poznański występ na kilkanaście dni przed terminem zostały wyprzedane. Nie ma w tym nic zaskakującego – "Wasteland" już w dniu premiery rozszedł się w ogromnej liczbie egzemplarzy zarówno w wersji kompaktowej, jak i winylowej, kilkanaście dni później stając się najchętniej kupowaną płytą w Polsce.
Stęsknieni za muzykami sympatycy
wyrafinowanych dźwięków o progresywnym zabarwieniu już na ponad godzinę przed
otwarciem bram gromadzili się licznie pod drzwiami obu klubów, w pełnym radości
napięciu oczekując na rozpoczęcie wydarzeń i zastanawiając się, co usłyszą i
zobaczą tym razem. Tuż przed trasą lider zespołu, Mariusz Duda bardzo
intrygująco zapowiadał zmiany i dotrzymał słowa - było inaczej niż dotychczas -
bardzo widowiskowo i bardzo ciekawie.
Riverside to perfekcjoniści. Zespół
bardzo skrupulatnie przygotował się do występów, zabierając ze sobą nie tylko
własnego dźwiękowca, lecz także całe oświetlenie i nagłośnienie sceny, które
przed każdym koncertem było montowane w klubie. Sami muzycy szczególnie przed
gdańskim występem przeprowadzili bardzo długą próbę, wnikliwie analizując układ
setlisty i dopracowując aranżacje kompozycji tak, aby starsze nagrania były
spójne zarówno muzycznie jak i lirycznie z koncepcją albumu "Wasteland".
Wszyscy, którzy zjawili się w B90 i Tamie poza praktycznie wszystkimi nowymi
utworami z drobnym wyjątkiem, o którym później, usłyszeli dawno niewykonywane
na żywo trzy kompozycje z "Out Of Myself", a także reprezentantów kolejnych
albumów poza "Shrine Of New Generation Slaves". Wspaniałym
zaskoczeniem była również fantastyczna aranżacja "Forgotten Land". Wykonanie
utworów z fonograficznego debiutu miało dodatkowo symboliczny wydźwięk
nawiązujący do początku nowego zespołowego rozdziału.
Co więcej, z tyłu sceny pojawiły
się dwa ekrany, na których wyświetlały się wizualizacje, a fragmenty
występu rejestrował kamerzysta. Artyści poprosili też fanów o nieużywanie
telefonów komórkowych, nie zakazując tego całkowicie jak Jack White czy King Crimson, lecz odwołując się do dobrego
wyczucia i nie nagrywania występu wątpliwej jakości sprzętem i odbierania przyjemności
słuchania innym uczestnikom wydarzenia. Dźwięk podczas obu występów pozostawał
bez zarzutu, co sprawiło, że można było w pełni cieszyć się toczącymi się na
scenie wydarzeniami.
Wprowadzeniem do obu ponad
dwugodzinnych koncertów była hipnotyzująca ścieżka dźwiękowa. Skrzek ptaków, dźwięki skrzypiec, szczypta
elektroniki i psychodeliczne szumy bardzo dobrze wprowadziły w pustynny, post
apokaliptyczny klimat wieczoru. Po klikunastominutowym transie następowało potężne
uderzenie w postaci "Acid Rain" i "Vale Of Tears", a później
na zmianę starsze i nowsze nagrania - każde z nich w pełnej energii aranżacji,
gdzie zamiast charakterystycznego dla rocka progresywnego dialogu instrumentów
dominowały mocne basowe riffy, perkusyjne galopady, klawiszowe szaleństwa oraz
podkreślające atmosferę ciekawe partie gitar, nawiązujące do dynamiki utworów z
pierwszej zespołowej trylogii "Reality Dream" oraz albumu "Anno Domini High Definition".
Takie brzmienia stanowiły świetną
podstawę do wspólnej zabawy publiczności, która chętnie reagowała na zachęty muzyków
do rytmicznego klaskania czy machania głowami. Fani stali się także bardzo
pomocnym wsparciem wokalnym dla Mariusza, z ochotą przyłączając się do
chóralnego odśpiewania "ooo", "aaa" czy też wybranych
wersów np. kompozycji "Lost" czy kultowego już refrenu "O2 Panic Room".
Szczególnie udanie wypadła współpraca w Poznaniu, gdzie dzięki stosunkowo niedużej
pojemności sali i bliskości słuchaczy i artystów wytworzyła się między nimi
niezwykła chemia, która sprawiła, że koncert w Tamie był dla wszystkich obecnych
doświadczeniem wręcz mistycznym. Muzycy i fani uśmiechali się do siebie
wzajemnie, wymieniając się koncertową energią. Mariusz podkreślał także
znaczenie tej trasy, mającej zakończyć z klasą zespołową żałobę po śmierci Piotra
Grudzińskiego.
Nie brakowało też
charakterystycznej dla Riverside melancholii i momentów refleksji, jak choćby w
przepięknie zaśpiewanym niższym głosem przez wokalistę "Guardian
Angel", rozpoczynającym bis "The Night Before" czy też wieńczącym
go "River Down Below", który u niejednego widza wywołał wzruszenie. Warto
podkreślić także, że w tej kompozycji Mariusz zagrał na gitarze akustycznej, a
na basie wsparł go znany z Blindead Matteo Bassoli, który pełni też funkcję
technicznego Riverside. Fani w Gdańsku na start trasy dostali dodatkowy bonus w
postaci wydłużonej, porywającej wersji "The Day After". Widowisku
towarzyszyły wizualizacje ukazujące głównie pustynne krajobrazy oraz wspaniale
dobrane światła. Po zakończeniu występów muzycy długo kłaniali się i nie ukrywali
wzruszenia fantastycznym przyjęciem, w Poznaniu przybijając nawet piątki z
fanami w pierwszym rzędzie.
Jak to zwykle bywa w przypadku
dużych koncertowych tras przed gwiazdą wieczoru zagrali goście specjalni. Tym
razem w roli supportów wystąpiły polskie młode, obiecujące grupy - Walfad z
Wodzisławia Śląskiego, łączący ciekawe improwizacje z klasycznym "progresywnym"
brzmieniem oraz charakterystycznym wokalem i polskimi tekstami, a także rzeszowski
Spiral, którego twórczość jest wypadkową malowniczego post rocka,
przywołującego na myśl Tides From Nebula oraz dream popu spod znaku Slowdive. Oba
zespoły dały z siebie wszystko, a publiczność przyjęła je bardzo ciepło.
Polska trasa Riverside zakończy
się 21 października w warszawskiej Hali Koło i będzie to największy
dotychczasowy nie festiwalowy występ grupy w naszym kraju. Wasteland Tour na
każdym kroku udowadnia, że Mariusz Duda, Michał Łapaj i Piotr Kozieradzki, z
koncertowym wsparciem Macieja Mellera są zespołem światowej klasy,
zapewniającym słuchaczom najwyższą jakość koncertowych wrażeń. Mimo statusu
gwiazd pozostają jednak sobą i mają ogromny szacunek do fanów, dziękując im
przy każdej możliwej okazji za wieloletnie wsparcie, dzięki któremu przetrwali,
mogli stanąć na nogi i zacząć wszystko od nowa.
Zdjęcia: Tomasz Ossowski
Zdjęcia: Tomasz Ossowski