Troje artystów, trzy solowe występy, urzekająca atmosfera i trans - tak było w środowy wieczór w Drizzly Grizzly, gdzie The Devil's Trade, Forndom i Lili Refrain rozpoczęli wyczekiwaną europejską współheadlinerską trasę promującą nowe albumy. Włoska wokalistka, kompozytorka i multiinstrumentalistka zastąpiła brytyjską wokalistkę Darkher. Koncerty, które pierwotnie zostały zaplanowane na kwiecień 2020 roku, z wiadomych przyczyn doszły do skutku dwa lata później. Tak długo wyczekane przyniosły miłośnikom szeroko pojętej muzyki folkowej jeszcze więcej radości.
Wieczór rozpoczął się występem Włoszki Lili Refrain, która nie kryła szczerego wzruszenia i wdzięczności za ciepłe przyjęcie. Bardzo cieszyła się już z samego faktu możliwości występowania przed publicznością, a to, że jej koncert został tak pozytywnie odebrany zmotywowało ją jeszcze bardziej, by dać z siebie wszystko. Artystka zaprezentowała fenomenalny spektakl, który wciągał i hipnotyzował od pierwszej do ostatniej minuty - grała na bębnie, gitarze i operowała elektroniką, zapętlając na żywo poszczególne partie. Jednocześnie śpiewała z pasją i zaangażowaniem, bawiąc się głosem i z łatwością balansując pomiędzy operowym i folkowym wokalem, wzbogacając go krzykiem. Zaprezentowała kompozycje z nadchodzącej nowej płyty "Mana", który ukaże się na rynku za dwa tygodnie. Już dziś mogę was zapewnić, że jest to fantastyczne wydawnictwo, o którym więcej opowiem niebawem.
Po krótkiej przepince nadszedł czas na opowieści z Węgier. The Devil's Trade zabrał publiczność w pełną refleksji podróż po historii Transylwanii i osobistych przemyśleniach. Był to bardzo szczery i bezpośredni występ, który trafił prosto w serce. Dávid Makó za pomocą głosu, banjo i gitary wykreował wyjątkowy klimat. Choć śpiewał po węgiersku, jego przekaz na poziomie emocjonalnym był w pełni zrozumiały. Jedność mimo podziałów, konieczność pamięci o wydarzeniach z przeszłości, waga wolności i niezależności to tylko niektóre z poruszanych tematów. Publiczność usłyszała między innymi kompozycje z "The Call Of The Iron Peak", o którym swego czasu opowiadałam na łamach Soundrive.
Wielu przybyłych tego wieczoru fanów muzyki czekało jednak na występ szwedzkiego Forndom i podróż do nordyckich lasów, fjordów przy akompaniamencie tradycyjnych pieśni. Pojawienie się Ludviga Swärda na scenie wywołało aplauz, po czym publiczność zamarła w ciszy i dała się ponieść hipnotyzującej aurze, którą artysta wykreował przy pomocy swojego głosu. Zakapturzona postać, rytualne rekwizyty, posąg odyna, subtelne oświetlenie i tradycyjne nordyckie brzmienia, tak bliskie fanom nordyckiej kultury stworzyły wyjątkowy spektakl, a właściwie obrzęd. Dla wielu było to doznanie niemal mistyczne. Niektórzy słuchali tego występu na stojąco, inni na siedząco, jeszcze inni kołysali w rytm oplatających umysł melodii. Z drugiej strony ta bardzo intymna, minimalistyczna konwencja była nieco kontrowersyjna - poza głosem i partiami zagranymi na tagelharpie, istotne w tego typu muzyce rytualne bębny i cała przestrzeń stworzona przez inne instrumenty etniczne zabrzmiała z taśmy, co mogło wprowadzić w konsternację. Jednak tego typu dźwięki w Drizzly Grizzly odnalazły się znakomicie, wypełniając klubową przestrzeń, a gdy tylko zamknęło się oczy, można było odpłynąć myślami daleko stąd, ku skandynawskim lasom.
Każdy z trzech występów był inny, każdy na swój sposób wyjątkowy i niezapomniany. Mam nadzieję, że udało mi się uchwycić tę atmosferę na zdjęciach.