piątek, 9 maja 2025

NIETYPOWE TRÓJKI: Walcem po mózgu

Muzyki można słuchać w przeróżnych kombinacjach, połączeniach, zestawiając ze sobą dźwięki pasujące do siebie, innym razem pozornie kompletnie niespójne. Tym razem punktem spójnym dla "nietypowej trójki" jest bezkompromisowość - miażdżąca umysł forma, treść, czy też połączenia gatunkowe. Tym razem do zestawu trafiły płyty totalnie skrajne - nowe albumy Conan, Sleep Token i Arcade Fire. Jeśli macie w sobie na tyle odwagi, posłuchajcie poniższych trzech płyt w całości, w podanej kolejności! Niepodrabialne doznania gwarantowane.

 


 


Rzeczywistość pełna przemocy

To bez wątpienia jeden z najciężej grających zespołów na świecie. Ich powolny doom metal miażdży umysł i przytłacza ciężarem. Na swojej nowej płycie Conan proponuje długasy obezwładniające mocą, rozciągnięte do granic możliwości. W sumie godzinę muzyki gęstej, niespiesznej, a jednocześnie bardzo przemyślanej. "Violence Dimension" to dobry, ciekawy album i kwintesencja tego, co w muzyce grupy najlepsze. Siódmy album zespołu koncentruje się na tematyce przemocy, która chcąc nie chcąc jest elementem naszej codzienności. 

"Tym, co nas wszystkich łączy, jest przemoc, czy to w grze wideo, czy w filmie, czy w codziennych wiadomościach. Przemoc wpływa na nasze codzienne życie, być może bardziej niż miłość lub życzliwość. Wszyscy jesteśmy związani śmiercią, czy nam się to podoba, czy nie. Ten album jest rozważaniem przestrzeni pomiędzy strachem przed życiem a strachem przed śmiercią i podważa ideę, że musimy żyć według jednego zestawu zasad. Żyjemy w wymiarze przemocy i nie ma od tego ucieczki”. - mówią muzycy. 

Albumu możecie posłuchać tu: https://heavypsychsoundsrecords.bandcamp.com/album/conan-violence-dimension 


Metal i ciężar kontra trendy z mediów społecznościowych

To będzie najbardziej nietypowa propozycja w tym zestawie... Ciężka w nieoczywistej formie, niekiedy niemal nieprzyswajalna, bo łącząca totalne skrajności. Metal ciężki, wyrazisty, ale też taki, w którym znienacka pojawia się cukierkowy, różowy motyw przewodni...

Sleep Token są w tej chwili najpopularniejszym zespołem na świecie z szeroko pojętego gitarowego nurtu. Wyprzedają wielkie stadiony i hale zarówno w Europie jak i w Stanach Zjednoczonych. Dotarli na szczyt w niespotykany dotąd sposób łącząc to, co niemożliwe do zestawienia, mieszając style, gatunki i tworząc z nich mieszankę wybuchową, od której umysł eksploduje momentalnie. To taka muzyka, której nie da się ogarnąć, a jednocześnie chłonie się ją. 

Rozpoczynający całość "Eclipse" zachwyca mocnymi fragmentami, jednocześnie rozrywając od środka popowymi przejściami i produkcją, w której maczała palce nowa technologia, nie zawsze kontrolowana do końca przez człowieka. Jest dobrym podsumowaniem zespołowego stylu - zderzającego moc i błogość, emocjonalność i bezpośredniość, komercję i awangardę, pop i to, co definiuje muzykę niezależną.

Co jest zatem tym walcem przejeżdżającym po umyśle w tym przypadku? Występujący tuż obok ciężaru rodem z najbardziej potężnych metalowych utworów plastikowy pop, niekiedy ckliwe teksty, a jednak skuteczne. Ten kontrast bardzo silnie wytrąca z równowagi, a jednak jest w tej muzyce jakiś dziwny, trudny do określenia sens. Czy to melodie, które wchodzą w głowę od pierwszego odsłuchu? Czy to wyjątkowy głos wokalisty? Czy ta tajemnicza aura otaczająca członków zespołu? A może jakaś nostalgia za tym, co znamy, a co zostało zręcznie przetworzone na zupełnie nową formę? Prawdopodobnie wszystko po trochu, co sprawia, że nie można przestać słuchać tej muzyki.

To album, który wchodzi w głowę od pierwszego odsłuchu, a jednocześnie mogący odrzucić. Taki, który nie chce wyjść z głowy i słucha się go tak długo, aż zacznie wydawać się, że w końcu rozumiemy jego sens. Taki, który można pokochać, a jednocześnie znienawidzić. Nowy, a jednocześnie bazujący na tym, co już było i co się sprawdziło. Bardzo cenię poprzednie trzy płyty, więc na tej już mniej więcej wiedziałam, czego się spodziewać. A jednak mimo to i tak mnie zaskoczyła, jak choćby jazzująco-psychodeliczny fragment przedostatniego "Gethsemane"...


Albumu możecie posłuchać tu: https://sleeptokenofficial.bandcamp.com/album/even-in-arcadia

 

Przez różowe okulary 

Sleep Token rozkłada na łopatki do tego stopnia, że po zakończeniu odsłuchu ich najnowszej płyty drogi są dwie - albo włączyć ją ponownie, albo iść dalej w różowym, dziwnym kierunku kierunku. Tak się złożyło, że róż polubili też Arcade Fire. Jeden z najważniejszych indie rockowych zespołów dwudziestego pierwszego wieku powrócił z nową płytą o wdzięcznym tytule "Pink Elephant". Jest na niej to, z czego zespół zasłynął - stylistyczne połączenie rockowych przestrzeni, popowej lekkości, elektronicznego pulsu i post-punkowego nihilizmu, ale też świeżość i kilka nieoczywistych zwrotów akcji. Są też nostalgiczne nawiązania do przeszłości - zarówno tej znanej z już trwającej ponad dwie dekady kariery grupy jak i przebojów z lat dziewięćdziesiątych czy nawet dekady wcześniej. Pośród uzależniającej muzyki jest też sporo ciekawych historii i trafnych obserwacji otaczającej rzeczywistości.

42 minuty, 10 utworów i dużo fajnych dźwięków, skondensowanych w konkretnej formie. "Pink Elephant" jest odą do życia, jego celebracją, ze wszystkimi słodko-gorzkimi jego elementami. Zaprasza odbiorcę na poszukiwanie sensu pomiędzy światłem i ciemnością, poszukiwanie piękna w nieoczywistej formie. To jedna z najlepszych płyt w dorobku tego kanadyjskiego kolektywu, skłaniająca do głębokiej refleksji, a zarazem zapewniająca dużo doznań wymagającym słuchaczom, którzy chcą posłuchać czegoś ciekawego, a jednocześnie trochę odpocząć od szaleństw.



Albumu możecie posłuchać tu: https://arcadefire.bandcamp.com/album/pink-elephant