środa, 1 października 2025

Dziedzictwo ukryte w pieśniach, czyli o występach FAUN, Ye Banished Privateers i Janice Burns & Joe Dorana w warszawskiej Progresji

Muzyka folkowa niejedno ma imię - potrafi nieść uśmiech i niezobowiązujące harce, ale też skłaniać ku mrocznej przestrzeni, opowiadać o tym, co uniwersalne i przypominać o sprawach aktualnych od lat i wciąż nierozwiązanych. Muzyczna podróż ku meandrom historii i trzy zupełnie odmienne spojrzenia na tradycję - z Wysp, z mórz i szalejącego po nich pirackiego statku i średniowiecznych zamkowych korytarzy - w miniony poniedziałek miałam okazję doświadczyć tego połączenia W Warszawie na wspólnym koncercie wystąpili niemiecki FAUN, Szwedzi z Ye Banished Privateers i brytyjski duet Janice Burns & Joe Doran i było to naprawdę osobliwe przeżycie. 

 


 

 

Dwie gitary i dwa głosy 

Dziewczyna i chłopak, Anglia i Szkocja, dwa głosy i dwie gitary - czy może być na scenie coś bardziej autentycznego i uroczego? Janice Burns & Jon Doran, którzy rozpoczęli ten wieczór bardzo miłym i ciepłym akcentem. Grający razem od 2017 roku przesympatyczni, zdolni ludzie urzekli publiczność szczerością. Podczas swojego występu sięgnęli zarówno po angielskie jak i szkockie tradycyjne kompozycje, które zabrzmiały bardzo znajomo i naturalnie. Było w tej muzyce coś absolutnie uniwersalnego i ponadczasowego, co dotyczy każdego z nas - bo każdy kocha, każdy tęskni, każdy przeżywa. Jak takie spotkanie z dawno niewidzianym bliskim, z którym łączy nas niezmiennie szczera relacja. Może niespecjalnie zaskakujące, ale zdecydowanie podbudowujące i niosące uśmiech. 

 


 

 Żeglujże Żeglarzu 

Prawdziwe show zaczęło się nieco później, za sprawą Ye Banished Privateers, którzy po kilku kameralnych występach w naszym kraju mieli możliwość spotkać się z większą liczbą publiczności i pokazać swój piracki spektakl w bardziej spektakularnej odsłonie - na większej scenie, z pełnym oświetleniem. Fanką ani żeglarskich piosenek ani "Piratów z Karaibów" nigdy nie byłam, co prawdopodobnie sprawiło, że ten występ nie przemówił do mnie muzycznie. Trudno jednak było nie zauważyć i nie docenić starannie dopracowanych strojów i choreografii nawiązujących do osiemnastowiecznych oryginalnych odzień. Na scenie działo się naprawdę dużo, czasem aż zbyt wiele, by ogarnąć wszystko wzrokiem i umysłem. 

Fani także bardzo postarali się, by ten koncert był wyjątkowy - wiele osób przybyło na koncert w przebraniach nawiązujących do estetyki wspomnianego powyżej filmu.  Był to bardziej kabaretowy spektakl niż pełnowymiarowy koncert, ale takie połączenie bardzo spodobało się widowni, która wiwatowała i tańczyła w najlepsze - niektórzy nawet bawili się lepiej niż podczas występu gwiazd wieczoru. 

 


Magia średniowiecza i mocniejsze uderzenie 

Zagrali ponad tysiąc koncertów, zarówno na wielkich festiwalowych scenach, jak i w bardziej kameralnych, klubowych okolicznościach. Niemiecki FAUN od ponad dwóch dekad zachwyca swoim spojrzeniem na dziedzictwo minionych lat, dopracowując swoją sztukę pod względem muzycznym, koncepcyjnym i wizualnym. 

W oparach scenicznej mgły i leśnej aurze sześcioosobowa grupa zaprezentowała przekrojowy set pełen uroku, magii i pięknych melodii, w których średniowieczna tradycja zderzała się z bardzo współczesną produkcją i energetycznymi riffami. Lutnie, bębny, duduk, nyckelharpa, hurdy-gurdy, dudy. Do tego perkusja, odrobina klawiszy i śpiew na głosy - tak nieoczywiste połączenie musi robić wrażenie i tak właśnie było. 


 

Niemcy słyną z dbałości o detale i dało się to wyraźnie odczuć podczas tego występu. Stworzyli poruszający, wciągający, a zarazem wyważony wizualnie spektakl, od którego trudno było oderwać wzrok, który urzekał spójnością, uniwersalnym charakterem i niepodrabialnym klimatem - nieco mrocznym, a przede wszystkim niezwykle pięknym.  

Rozpoczynająca "Belladonna", szalony "Walpurgisnacht", niemal rockowy "Nimue",  urokliwa, zaśpiewana w kręgu "Lady Isobel", energetyczny "Rhiannon" - każdy element tej układanki był na swój sposób ciekawy. Świetnie brzmiały utwory zarówno po niemiecku, po angielsku jak i w innych językach  i nic dziwnego, że po każdej wykonanej piosence publiczność nagradzała grupę ogłuszającą wrzawą. 

Zespół przyjechał do Warszawy z nowym albumem "HEX", o którym Oliver Tyr sporo opowiadał między utworami, wskazując na rolę kobiecej wiedzy oraz siłę, którą niesie szczera i autentyczna muzyka, szczególnie w czasach zdominowanych przez sztuczną inteligencję. Laura i Adaya czarowały publiczność wokalnymi dialogami. Było nawet nieoczywiste solo na hurdy-gurdy! Była okazja, by potańczyć, wsłuchać się w teksty, ale też wspólnie pośpiewać. Półtoragodzinny występ upłynął błyskawicznie, pozostawiając chęć na więcej. Oby na powrót zespołu do Polski nie trzeba było długo czekać. 


 

Więcej o muzyce FAUN poczytacie tu: 

recenzja HEX: https://www.miedzyuchemamozgiem.eu/2025/09/piesni-o-madrosci-kobiet-czyli-kilka.html

wywiad z Laurą:  https://www.miedzyuchemamozgiem.eu/2025/07/faun-hex-to-oda-do-madrosci-ukon-w.html

 


Więcej zdjęć z koncertu znajdziecie tu: 

Janice Burns & Jon Doran: https://www.muamart.pl/index.php/janice-burns-jon-doran/

Ye Banished Privateers: https://www.muamart.pl/index.php/ye-banished-privateers/

FAUN: https://www.muamart.pl/index.php/faun